poniedziałek, 10 października 2016

Historyja pewnego stołu część I

To o czym napiszę tego posta jest na czasy kiedy już będę wolny, naprawdę wolny od wszystkich i wszystkiego zwłaszcza od pracy, której szczerze nienawidzę, bo mam w związku z tym plan. Plan polega na zamieszkaniu w odludnym miejscu np. w Bieszczadach i otoczeniu Mojej przestrzeni rzeczami, które lubię a które niekoniecznie pasują do nowoczesnego i postępowego świata Krakowskich czy tam warszawskich (specjalnie napisałem z małej litery) korporacji i programowania za grubą kasę aha i jeszcze "szybkiego czajenia".
Zresztą to nigdy nie było moim marzeniem.
Tym razem postanowiłem zdobyć stół, stary okrągły stół, byleby było on wykonany techniką fornirowania i nie posiadał na pokładzie pasażerów w postaci robactwa. Po poszukiwaniach trwających jakieś dwa miesiące rok temu wpadł mi w oko stół z wytwórni o ile się nie mylę Konsumy. Ta stolarnia, czy tam wytwórnia to może nie był Ludwik ani inny znany i ceniony mebel ale przypadł mi od razu do gustu a to z powodu w miarę ładnego stanu i możliwości jego renowacji.
Aha no i miałem taki kaprys aby od czasu do czasu mieć na czym położyć laptopa i poeksperymentować z moją płytką deweloperską Beagle Bone Black tudzież Raspberry Pi 3 a także mieć na czym z żoną zjeść rosół w Niedzielę i wypić herbatę z miodem kiedy tylko dusza zapragnie.
Nie nie to nie jest tak że nie miałem stołu - po prostu miałem tez dosyć konsumowania i pracy przy gównie z Ikeii - plus jeszcze parę innych ale by się znalazło.
W każdym razie dogadałem cenę zapłaciłem i... . Po przywiezieniu go na miejsce prezentował się tak: Piękne zdjęcia i towarzyszący strychowi bałagan:) Bo strych to strych - lamus, graciarnia, zgromadzenie wszelkiej maści niepotrzebnej materii Bóg jeden wie po co i komu kiedyś potrzebnej jednak wspaniałe miejsce na eksperymenty mały warsztacik i majsterkowanie, nawet na zaawansowaną elektronikę i programowanie (sory porywanie się z motyką na księżyc w moim przypadku) :).



No cóż, odklejone forniry na blacie, tu i ówdzie skopane i obdarte z forniru nogi i ogólnie śmierdziało to wszystko "starzyzną", nie robiło dobrego wrażenia i raczej zniechęcało niż zachęcało, niemniej jednak nie miało robaka.
Postanowiłem umieścić w tym miejscu efekt końcowy dla uzmysłowienia Wam zakresu wykonanej pracy:


Wiem, wiem na razie przy stole są krzesełka z Ikeły ale już niedługo zostaną one spalone rytualnie (chyba zona mi na to jednak nie pozwoli) :) na rzecz krzeseł które czekają sobie na renowację i o wiele lepiej prezentują się przy naszym stole.
Ponieważ jestem z natury potwornym ignorantem i leniem postanowiłem rozpocząć pracę od rozpoznania tworzywa z którym przyjdzie mi się zmagać i rozpocząć działanie od czegoś łatwego - nóg stołu. Teraz już wiem że mogłem zrobić inaczej bo nogi okazały się jednym z cięższych i precyzyjniejszych elementów do wykonania tej "renowacji".
Pracę należało rozpocząć od rozpoznania czym był oryginalnie klejony fornir na nogach, odarciu nóg z niego i zastosowaniu nowej powłoki fornirowej.
Jako, że kiedyś uczyłem się stolarki, bardzo szybko poznałem, że oryginalnie fornir klejony był na tak zwany klej perełkowy i można w bardzo prosty i stary stolarski sposób pozbyć się go wraz ze starym klejem, który miejscami nie trzymał a miejscami trzymał bardzo mocno.
Jak to zrobić: potrzeba było żelazka, takiego starego typu elektrycznego bez żadnych bajerów teflonów itp. oraz czystej bawełnianej ściereczki - u mnie były to kawałki pociętej starej spranej pościeli, a no i jeszcze nieco wody do namoczenia ściereczek, szmatek.
Po odpowiednim namoczeniu kładzie się taką ściereczkę na powierzchni z fornirem, który chcemy odparzyć i podgrzewamy żelazkiem. Jak ciepłe ma być żelazko? Nie wiem :) tak żeby po paru powtórzeniach fornir ładnie odszedł ze starym klejem:)


Po takim zabiegu stary fornir powinien bez problemu odejść od powierzchni drewna - no czasem wymagało wspomożenia się nożem, tam gdzie klej trzymał bardzo mocno. Zdjęcia poniżej:


No - po zabiegu zaczęło to wyglądać całkiem obiecująco, czyste gołe drewno z tym, że gorszego gatunku, które należało wysuszyć i przygotować do nowego fornirowania... ale to już historia na inny post. Pozdrawiam, tych co w ogóle to przeczytają.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz